Tak udanego, trwającego blisko trzy godziny spotkania, pełnego humoru i niespodzianek chyba jeszcze w pięcioletniej historii działalności klubu dyskusyjnego nie było. Stół błyszczał, świece płonęły, a piękne fiołki alpejskie zerkały na leżące obok wspaniałe, domowe ciasta.

Już w trakcie czytania lutowej lektury przyszło nam do głowy wprowadzić atmosferę spotkania niczym u Wisi Szymborskiej, a z każdą kolejną kartką tych pomysłów przybywało. Ostatecznie postanowiłyśmy, że z listy przysmaków serwowanych przez poetkę swoim gościom, nie może zabraknąć pizzy (ponieważ dowóz uwielbianych przez noblistkę skrzydełek z KFC byłby nieco kłopotliwy), wazy do zupy, we wnętrzu której umieszczone zostały różnego rodzaju zupki w proszku oraz czajnika z wrzątkiem, niezbędnego do owych zupek zalania.

Dyskusja o samej książce została zdominowana przez recytowanie kolejnych wierszy Szymborskiej, które to w brawurowy sposób zaprezentowała Ela, na co dzień i od święta wielbicielka Wisi i jej twórczości. Rozmowa o samej książce w tym konkretnym przypadku była prawie niemożliwa. Istniała zatem obawa, że i ocena biografii może być trudna. Poetka znana była z niechęci do udzielania wszelkich wywiadów i opowiadania o sobie, zatem autorki miały niemałe kłopoty z nakłonieniem Szymborskiej do zwierzeń. Dzięki współpracy z osobami z jej otoczenia udało się stworzyć portret poetki, taki jaką była naprawdę – osobą skromną, cichą, ale niezmiernie pogodną, mającą czasem zupełnie zdumiewające pomysły i przyzwyczajenia.

Tak oto dowiedziałyśmy się, że kochała kicz, kino, ale nie lubiła teatru. Uwielbiała pizzę i wspomniane wcześniej skrzydełka z KFC. Pisała wspaniałe wiersze, ale też „limeryki, moskaliki, lepieje, odwódki, altruitki i podsłuchańce”. Wysyłała znajomym własnoręcznie wykonane kartki, robiła sobie pamiątkowe zdjęcia w miejscowościach o nietypowych nazwach. Osobiście nie mając żadnych zwierząt, czuła do nich ogromną sympatię.

Aby poczuć się jak w gościnie u Wisi, po skonsumowaniu zamówionej pizzy oraz po poetyckiej uczcie, nadszedł czas na część mniej oficjalną, a mianowicie loteryjkę – czyli to, co Szymborska często przygotowywała dla swoich przyjaciół. Każda z klubowiczek miała za zadanie przygotować wcześniej jakiś drobiazg. Ponumerowane przez Elę fanty zostały zapakowane do torby, teraz każda po kolei mogła wylosować to, co przyniósł jej los. Śmiechu przy tym było co niemiara.

Potem Marzena rozdała kilku paniom przygotowane przez siebie limeryki, które same zainteresowane musiały odczytać. Potem nastała chwila prawdy i książkę należało ocenić. Ten moment nie był już tak sympatyczny, bowiem wbrew zastrzeżeniu, że nie należy oceniać osoby noblistki ani jej poezji, tylko samą lekturę, do takich ocen jednak doszło. Opozycja, która czuła jednak pewien niedosyt, a i obawiała się zawyżeniu not przez „Wisiowe wielbicielki”, postanowiła nieco zaniżyć swoje oceny. Stąd obok „10” pojawiły się także „4”. Lektura zdobyła w sumie 7,93 pkt/10, ponieważ były i „9”, i „8” i „7” oraz jedna „6”.

Pozostał nam jedynie żal, że tym razem nie odwiedzili nas redaktorzy z Radia Kraków, bo jesteśmy pewne, że byliby zachwyceni...

JR